Być może było to 12, może 20 miliardów lat temu. Nikt tego niestety nie wie. Ani ja, ani Ty, ani nawet dziadek Gerwazy, który podobno wie wszystko. W każdym razie na początku było "nic". Hmm... To dziwne. To dziwne, że "nic" było już wcześniej, zanim się stało. A swoją drogą ciekawe czym do stu diabłów było wcześniej? I co takiego robiło, że aż nie miało czasu się zacząć. Lecz kiedy się wreszcie zaczęło, przybrało postać nieskończenie małego punktu o nieskończenie ogromnej masie. No może nie aż tak nieskończenie, skoro ważyło dokładnie tyle ile waży dziś "wszystko". "Wszystko" a zatem Twój nos, kropla deszczu, ta ryba z frytkami, którą właśnie zajadasz, być może i dziura w Twoim zębie, jak również wszystkie gwiazdy, planety, mgławice i to co się między nimi mieści. No tak naprawdę nie wiem, czy "nic" ważyło dokładnie tyle, co teraz "wszystko". Tak tylko słyszałem... Może ważyło mniej, a może trochę więcej, w każdym razie chodzi mi o to, że było go dokładnie tyle samo. A swoją drogą dziwnie podobne to "nic" do "wszystkiego". Może miało tego samego tatę, bo mamę na pewno miało tą samą... Sęk w tym, że było o wiele mniejsze. Miliony razy mniejsze od atomu wodoru, a takie cholernie ciężkie. Ciekawe co żarło?... I se tak trwało i trwało i bardzo długo nie chciało się zacząć. Wiem... Strasznie to pogmatwane. Co zrobić? Ja też się tym martwię. Toteż pewnego pięknego dnia, zanim powstały czas, oraz światło, "nic" wreszcie nie wytrzymało. Znudzone wiecznym niebyciem porządnie, chociaż bezgłośnie pierdyknęło. I tak to się wszystko zaczęło. Najpierw się zrobił straszny bałagan. Straszny i bardzo gorący. I wtedy to "nic", czyli "wszystko" chyba się czegoś musiało przestraszyć, bo strasznie zaczęło uciekać i to we wszystkich kierunkach na raz. Wówczas trochę ostygło i między "nic", oraz "wszystko" wcisnęła się jakoś przezroczystość. Od tego momentu to "nic", czy też "wszystko" ma w czym i po czym uciekać. Podobno do dzisiaj ucieka. Jedni mówią, że kiedyś ucieknie na dobre i stanie się tak bardzo duże i rzadkie, że znowu zniknie, inni też prawią, iż kiedyś się wreszcie ze sobą pogodzi i zacznie powracać, przytulać się tak bardzo, aż stanie się znów tym małym ziarenkiem, tak małym, że znowu zniknie, trzeci zaś bredzą jeszcze inne wersje tego samego, których już całkiem nie mogę zrozumieć...
O czym to było? Aha! Że se tak uciekało. No ale miało, czy ma do przebycia ogromny szmat lasu. Takie porwane na strzępy, rozpierniczone na drobne kawałki, chyba się strasznie nudziło biegając samotnie po lesie, bo się zaczęło do siebie lepić, to tu, to gdzieś indziej zbrylało się w małe grudki, a potem większe i większe i tak spierniczając po lesie samo się żarło. Żarło i żarło, zaczęło gęstnieć i znowu robiło się coraz cieplejsze, cięższe i mniejsze. Aż w pewnym momencie zaczęło migotać stając się gwiazdą... A gwiazdy jak wiesz nic tylko się palą i palą. A kiedy spali się wszystko w takiej szalonej gwieździe, ta znowu wybucha i wyrzuca swe resztki, które to znów spierniczają, znów lepią się w kulki, no i tak w koło Macieju...
Czasami zdarzają się mniejsze kulki, kręcą się wokół tych większych kulek, dość często całymi grupkami, bo kulki te mają wesoły charakter i co by nie mówić są bardzo towarzyskie. Niektóre z nich otaczają się się ciepłym płaszczykiem z różnych rodzajów powietrza. Czasem coś w którąś pieprznie i potem przez milion lat leje i leje i od tej wilgoci wreszcie się lęgnie jakieś robactwo. Robactwo jest głodne, więc rosną mu zęby, niektóre marznie, toteż obrasta futerkiem, inne podskakuje tak długo aż nauczy się latać, a jeszcze inne pragnie być najmądrzejsze...
I tak to się kręci...
Więc jeśli Cię ktoś kiedy zapyta skąd jesteś, możesz mu śmiało powiedzieć "jestem kosmitą! A urodziłem się w sercu gwiazdy..."
Może właśnie teraz jesteś na plaży, może Ci twarz ogrzewa słoneczko. Przycupnij na chwilę, nabierz garść piasku. Ile w tej garści mieści się ziarenek? 20, 50 tysięcy? A teraz wstań. Rozejrzyj się wokół. Ile ziarenek piasku jest na tej plaży? A teraz pomyśl, że na każde ziarenko piasku na naszej kochanej Ziemi przypada aż milion gwiazd we wszechświecie. I popatrz w górę, już wieczór? Gwiazdy migocą? Oddychaj spokojnie, nic przecież tak złego się tu nie dzieje. To wszystko co widzisz i czego zobaczyć nie możesz to jest właśnie TWÓJ DOM. Więc żyj spokojnie, gdyż jesteś u siebie...
by strefa9
Dodany: 21.12.2008 03:06:39 przez Strefa9 (4.13)


Pokaż profil martgos
dziadek Gerwazy moze nic nie wie, ale znam kogos, kto wie wszytsko :P
dodany przez: martgos (4.28)   kiedy: 2008-12-21 10:10:29

Gdy ona się urodziła, ja miałem już osiem lat i byłem całkiem popapranym dzieckiem. Ukradłem kiedyś w parku takim miłym dziewczynkom laleczkę, podpaliłem jej włosy, potem na nią nasikałem i zakopałem głęboko w ziemi i wszystko było w porządku. Kiedy o tym pomyślałem, poczułem wilgotny, zatęchły piach przesypujący się przez otwór wlotowy kuli, do wnętrza mojej pustej już czaszki. Poczułem się bliżej śmierci. Wyuzdanej kochanki mojego sumienia, mojej nieodłącznej towarzyszki drogi…
- „O śmierci, Zielonooka piękności” – mruczałem pod nosem i narzekałem jak zwykle na pogodę. Uwielbiam narzekać na pogodę!. To takie odprężające… Skręciłem w Capel Street. Byłem już prawie u celu. Deszcz wyraźnie osłabł i właśnie zapaliły się latarnie, choć było jeszcze całkiem jasno. Miałem jeszcze mnóstwo czasu...







Miałam zadzwonić do matki. Zawsze sobie powtarzam, że coś zrobię i nigdy tego nie robię. Cała ja. Pieprzony brak czasu na cokolwiek. I jeszcze balsam... Cholera! Dlaczego sama muszę zawsze o wszystkim pamiętać? Jestem strasznie wkurzona, a do tego jeszcze głodna. No może nie głodna, ale lody to bym napewno zjadła. Szkoda, że nie mam na to czasu. Którego nośnika powinnam użyć?.. Wisiorka? Kolczyków? A może długopisu? Wezmę wisiorek! Zawsze najbardziej mi się podobał... Może chociaż taką maleńką muffinkę w biegu?...
Światło leniwie sączyło się przez szyby. Było coraz bardziej czerwone i coraz mniej intensywne. W powietrzu unosiły się drobiny kurzu mieniąc się różnymi kolorami. Było przejżyście i gładko. Veronika skopiowała materiały i zawiesiła wisiorek na szyji. Była już spóźniona. Zaczęła się szamotać z płaszczem w przedpokoju...





Eddy przysunął krzesło bliżej okna. Usiadł tak samo jak siedział przez ostatnie pół godziny. Poprawił celownik o te dwa metry, które się przesunął i czekał. Na zewnątrz było zupełnie spokojnie i cicho. Zupełnie nic się tutaj nie działo! Jak nigdy. Eddy znał na pamięć taki stan. Takie miejsca. Dziwne odczucie, że czas nagle zwolnił. Płynął tak wolno, że słychać było bicie własnego serca. Miarowe, głębokie buh buh, a między nimi długie momenty ciszy... Powietrze nie poruszało się wcale. Miało się takie wrażenie, że gdyby wyrzucić papierosa, ten nie spadłby wcale na podłogę, ale zatrzymał się w powietrzu i tylko łagodny taniec
wydobywającego się z niego dymu mogłby świadczyć, że rzeczywistość nie skończyła się nagle. Bez słowa pożegnania. Nagły i niczym nie uzasadniony koniec wszystkiego, bez żadnej przyczyny
i co zabawne, bez żadnych konsekwencji. Bez żadnych następstw. Tak po prostu. Wszechogarniająca, absolutna stop klatka. Tak nagła i zaskakująca, że nikt nie zdążył wyłączyć światła i życie utknęło po prostu w pół słowa. Tak szybko, że nawet nie zdążyła nadejść nicość. To obecność śmierci. Jej tęsknota do otchłani i pustki. Jej niesłyszalny szept, który każe się zatrzymać i poddać inspekcji. A może losowaniu. Co za różnica... Tak, czy owak nie da się jej uniknąć. Eddy pomyślał, że jeśli tylko nadarza się sposobność, żeby rozwalić jakąś gnidę, to trzeba ją rozwalić i tyle, a śmierć wciąż wirowała wokół jego głowy. Nie bał się tego już tak jak na początku. Jego świadomość przeszywało poczucie dziwnego, nieokreślonego i zimnego dyskonfortu, gdzieś w środku, w dołku, a czasem wokół głowy, ale nie było już lęku. Lęk rozpierzchał się w przestrzeń. Ta, stawała się upstrzona silnie zjonizowanymi obłokami niepokoju i jakby zatrzymana przez pojedyńczą falę ciszy, która uderzyła bezgłośnie i wciąż trwa. A śmierć wyginała się w szyderczym tańcu. Wiła się jak dym wokół każdego przedmiotu i wszystko napełniała chłodem i pustką. Pustką tak agresywną, że czuło się ją jak wyrwane serce lub zgruchotaną czaszkę. Nie fizycznie, ale czuło się wyraźnie. Mózgiem. Samym strachem... Dlatego wzrok umykał gdzieś w lewo, szukał czegokolwiek, pretekstu, najmniejszej projekcji. Choćby to miał być szereg milczących i zimnych szkieletów wynurzający się gdzieś zza kotary nieświadomości i pobłyskujący w półmroku białymi żebrami. Ponury, milczący i wilgotny.
Szereg tych, których spotkało się wczeniej na drodze. Tych, którzy mieli to niewątpliwie nieszczęście być spotkanymi przez niego... A potem wspomnienie Amajete. Jej lubieżne spojżenie. Jej białe uda odbijające się w szybie, gdy nalewał sobie drinka. Wspomnienie jej przejmującego zapachu. Gdyby śmierć miała zapach Amajete, Eddy byłby chyba najszczęśliwszą istotą pod tym dogasającym słońcem. Ale nie miała. Śmierć miała wciąż zapach śmierci. Dlatego myślał o Amajete. O jej wilgotnych ustach, gorących piersiach zerkających na niego nieśmiało zza koronek białego stanika. O szeleście rajstop jaki pozostawiała za sobą gdy przechodziła obok. Nylon, trochę kawy i kropelka Kenzo na jej piersiach... Zapach, który mógł z nim zrobić wszystko.
Nylon, kawa, Kenzo - pomyślał.
- Śmierci, gdybyś ty chociaż miała ten zapach! - zaśmiał się do siebie w duchu. Jego brwi rozluźniły się nagle, przycisnął mocniej oko do celownika i poczuł, że serce mu zamarło.
Cztery sekundy później, wciąż jeszcze nie uderzyło..





Drzwi popchnięte nagłym przeciągiem zamknęły się szybciej niż zwykle, przytrzaskując maleńki skrawek płaszcza. Veronika spieszyła się tak bardzo, że nawet tego nie poczuła. Zbiegła szybko po schodach, wybiegła na ulicę i skręciła w stronę rzeki. Jakaś pojedyńcza kropla deszczu oderwała się od dachu i spadła wzbudzając migotliwą falę na powierzchni nieruchomej od dawna kałuży. To przyciągnęło jej wzrok w dół. Spostrzegła zniszczony rąbek płaszcza. Zatrzymała się i uniosła go bliżej oczu. Poczuła się zmiartwona. Padł stłumiony strzał. Veroniki czas zatrzymał się tak nagle, że...





Drzwi, które były dotychczas uchylone, otworzyły się i na ulicę wyszedł przygarbiony mężczyzna w wyświechtanej kurtce i niewielkiej torbie przewieszonej niedbało przez ramię. Natychmiast podszedł do leżącej na ulicy kobiety i zerwał z jej szyji wisiorek. Rozejżał się ukradkiem do okoła i powoli ruszył w głąb ulicy. Szedł teraz w stronę Eddiego. Punkt między jego brwiami falował łagodnie odchylając się to w prawo, to w lewo, mijając się z przecieńciem cienkich linii po środku celownika. Mężczyzna podszedł do samochodu, rozejżał się raz jeszcze, wygrzebał z kieszeni kluczyki, otworzył go i wsiadł do środka. Przez moment ogarniał wzrokiem panujący wokół nieporządek i wyglądał jak ktoś całkiem niezadowolony ze swojej mało interesującej pracy. Zapiął pas, włożył kluczyk do stacyjki, oparł głowę o zagłówek i wtedy Eddy pociągnął za spust. Ciało mężczyzny ani drgnęło, po prostu nagle znieruchomiało. Całą sytuacje najbardziej zdradzał niewielki otwór w przedniej szybie samochodu...





Nigdy się nie spieszyłem. Zawsze byłem wyluzowany w pracy. Zresztą kiedy ja nie byłem w pracy? A poza tym ja bym tego chyba jednak pracą nie nazwał. Po prostu robię to co umiem robić najlepiej i czerpię z tego korzyści. To chyba jak wielu... Ja po prostu staram się robić to dobrze i jakoś mi to wychodzi. A reszta się zupełnie nie liczy. Cała reszta to dla mnie otoczka. Prosta konieczność. Coś, bez czego chętnie bym się obył, gdybym mógł. A że nie mogę, robię niestety to samo co inni cholerni ludzie na tej cholernej planecie. Jem takie samo jedzenie, zachlewam się takim samym piwem, potem reklamy -talk show - reklamy... Tą samą papką co reszta gatunku, pozwalam sobie robić wodę z mózgu i staram się ukryć przed samym sobą, że czerpię z tego przyjemność. A czerpię ją niekiedy z przyjemnością...
Schowałem poskładanego Sagittariusa 091 do niewielkiego plecaka i natychmiast założyłem go na siebie. Jeszcze raz wyjżałem przez okno, tym razem ostrożnie wychylając się, by ogarnąć wzrokiem całą okolicę. Było pusto, spokojnie i cicho. Zamiotłem spojżeniem podłogę upewniając się, że niczego tu nie zostawiłem i wszedłem zamykając drzwi za sobą. Nie zapalając światła na korytarzu, po pokonaniu czterdziestu dziewięciu schodów znalazłem się na ulicy. Samochód Lebiediewa stał nieopodal. Podszedłem do niego i otworzyłem drzwi. Aleksiej siedział nieruchomo. Wyciągnąłem z jego dłoni wisiorek i wsadziłem go do kieszeni. Pod siedzenie kierowcy wrzuciłem niewielki ładunek. Zamknąłem drzwi samochodu i poszedłem dalej w stronę rzeki. Po drugiej stronie mostu skręciłem w lewo. Po 15 metrach wyciągnąłem telefon i wpisałem sześciocyfrowy numer pod który zadzwoniłem. Usłyszałem kilka pulsujących sygnałów zlewających się w ciągły dźwięk, a potem eksplozję samochodu. Nie widziałem już go, ale widziałem rozbłysk światła wyrzucony nagle z Capel Street. Byłem już w drodze. Zapaliłem skręta. Było mi prawie dobrze...

by strefa9
Dodany: 13.12.2008 04:21:29 przez Strefa9 (4.13)



Więcej:    
6
O Mnie
Pokaż profil Strefa9
Strefa9 (4.13)
mężczyzna, lat 50, 9Town, Irlandia
Akademicka wytwórnia sztuki szeroko pojętej :) Muzyczna część o tu: http://www.nadajemy.ie/index.php?p=forum&thread=3342&results=1



Ostatnie Komentarze
Pokaż profil
Strefa9 (4.13) dodał(a) komentarz do wpisu Kolejna porcja shitu...
ostatnio
Pokaż profil
sqwo (4.59) dodał(a) komentarz do wpisu Kolejna porcja shitu...
ostatnio
Pokaż profil
Strefa9 (4.13) dodał(a) komentarz do wpisu Kto ma rację?
ostatnio
Pokaż profil
Strefa9 (4.13) dodał(a) komentarz do wpisu Baineann sa spás
ostatnio


Kto Obserwuje Tego Bloga?

Blogi innych użytkowników
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil